Historia, czyli jak to się zaczęło...
2. Tym razem perkusista...
Wraz z latem 2006 zaczęło się nawiązywanie kolejnej muzycznej znajomości. Można powiedzieć, że były to poszukiwania dodatkowego muzyka do istniejącej wtedy jeszcze trzyosobowej grupy – grupy, która niestety dogorywała. Gdy współpraca z Andrzejem i Mariuszem zaczęła się zewsząd sypać – a właściwie już jej nie było - do zespołu jednoosobowego dołączył Marcin "Apteka" – perkusista. O nim mógłbym mówić najwięcej i najdłużej w samych superlatywach – śmieje się założyciel zespołu. Perkusista, niegdyś gitarzysta kapeli Cellar, tak świetnie czujący muzykę, posiadający spore pokłady umiejętności i - pomimo swego młodego wieku - ogromne doświadczenie. Osoba, która w muzykę Red Roses wprowadziła coś, czego nikt wcześniej nie zrobił - powagę i dostojność oraz… brzmienie. Aż ciężko opowiadać, jak dobra była to współpraca - a przynajmniej z jego strony. Człowiek-orkiestra, który idealnie zajmował się zapleczem technicznym. Warto wspomnieć, że nasze pierwsze próby odbywały się wkrótce po wypadku, którego efektem był gipsowy „dodatek” na mojej ręce. Współpraca układała się świetnie, aż do momentu, kiedy przestała taką być. I to z tak głupiego powodu – załamuje ręce Piotrek. Na dobrą sprawę powstały trudności w kontaktowaniu się - ja przestałem mieć Internet, a "Apteka" zapodział komórkę. Cztery miesiące i było po zespole. Znowu wszystko runęło i po raz kolejny zostałem sam. Mimo wszystko bardzo dziękuję mu za to, ile pracy włożył w nasze wspólne granie. To były naprawdę świetne 2 miesiące.
Bardzo smutny okres, stagnacji i nic nie robienia trwał bardzo długo. Współpraca z Marcinem zakończyła się w pół roku po jej rozpoczęciu - z czego 4 miesiące to całkowity brak kontaktu. Znowu codziennością stało się samotne komponowanie – ale już bez tej wielkiej siły, co kiedyś. Potrzeba było długiego czasu, by Red Roses znowu zaczęło istnieć. A właściwie to znaleźć nowych członków, gdyż - dla mnie - nigdy nie przestało istnieć, nawet wtedy, gdy jako muzyk byłem sam. Zawsze było w planach, w marzeniach... Te zostały jednak odłożone na czas „ustabilizowania się” aż do lata roku 2008. A skoro wiosna to czas zmian, przyszły i nowe siły, by Red Roses odżyło we mnie znów tak mocno jak za "starych, dobrych czasów".
3. Światełko w tunelu
Pewien splot bardzo przypadkowych - ale przede wszystkim szczęśliwych - wydarzeń spowodował, że Red Roses 16 czerwca 2008 roku znów zaczął oficjalnie istnieć. Właśnie wtedy do zespołu dołączył Kamil - odbyła się też pierwsza próba w nowym składzie. Kamil - oczywiście gitarzysta, do tego solowy; bardzo się z tego cieszę, bo zawsze lubiłem być w tyle, w tle innych muzyków - zwierza się Piotrek. O Kamilu zaś mogę powiedzieć jedno: talent. Jeszcze tylko trochę czasu i wejdzie na naprawdę wysoki poziom. Szybko uczący się, mający bardzo dobre wyczucie rytmu i niezły poziom humoru. :) Mija tydzień i na próbie zjawia się Marcin; tak, kolejny Marcin - znajomy Kamila. Przyszły basista, a przynajmniej jego zaczątek. Co prawda na próbie był bardziej statystą, aniżeli muzykiem, ale współpraca zapowiadała się ciekawie. Co prawda musiał się jeszcze sporo nauczyć, ale to kwestia ćwiczeń i serca. Dwa tygodnie po Marcinie na próbie pojawił się jeszcze inny znajomy, Dawid - z chęcią nauki gry na gitarze. Ostatecznie jednak Dawid zostaje wokalistą Red Roses. To kolejne nowe przeżycie, gdyż nie grałem jeszcze z wokalistą. "Misiek" (bo taką nosi ksywkę) - całkiem mocny, ale miły dla ucha głos, który po "oszlifowaniu" będzie idealnie komponował się z Red Roses i dotychczasową konwencją oraz stylem zespołu. Wielki żartowniś, ale w 100% w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Już na pierwszej próbie wprowadził ciekawe zmiany. Będzie dobrze! A dzięki Dawidowi oraz jego znajomościom zapowiada się jeszcze lepiej. Minęły kolejne dwa tygodnie i na próbie pojawia się Damian. Klawiszowiec - najstarszy w zespole, z ogromnymi umiejętnościami oraz doświadczeniem. Już na pierwszej próbie oczarował wszystkich (oprócz Dawida, bo ten słyszał go już wielokrotnie). Świetny improwizator i podobnie jak Dawid - żartowniś. Spore doświadczenie powoduje, że próby stają się bardziej aktywne, a samo brzmienie jego klawiszy dodaje efektu i świetności granej muzyce. Można by o nim pisać wiele... Zdecydowanie najlepszy muzyk, z jakim dotąd grałem – chwali Piter.